22 października 2010, 20:56
nic nie pomaga...ja- ofiara przemocy domowej, on- DDA (dorosłe dziecko alkoholika)...ja zaczęłam terapię, on na terapii 3 lata...ja go zdradziłam 2 lata temu, on mnie zdradził 2 miesiące temu...NIC NIE POMAGA!
jesteśmy ze sobą 5 lat! kilka z nich było szczęśliwych.. szkoda że tylko kilka!
Jednak cała ta historia powinna zacząć się w 2004 roku. Przyjechałam wtedy do Warszawy do szkoły. Miałam wtedy chłopaka- tego jedynego! jak wtedy myślałam- zakochana na zabój, razem że forever and ever!!
a tu psikus 30.10 zginął w wypadku samochodowym.
To jest niesamowite wspominać to po 6 latach. Wyobraźcie sobie: umawiasz się na wieczór ze swoim chłopakiem na koncert...szykujesz się, malujesz, fryzujesz i takie tam babskie sprawy...dostajesz telefon i...zamiast wyjść i pójść w umówione miejsce jedziesz do szpitala oddalonego o prawie 40 km...
30 października- jadę z mamą samochodem, a dookoła nas ulewa i burza..jakby nie mogła trochę poczekać..zamiast jechać te 35 minut droga zajęła nam prawie godzinę, zajeżdżamy na miejsce, najpierw poprosili moją mamę! kazali mi czekać i czekać i czekać!!!! to było okrutne. Byłam sama na korytarzu, przede mną białe drzwi z białymi pasami na szybach...mijały minuty za minutami a ja znieruchomiała czekałam na znak. Wychodzi moja mama i 2 pielęgniarki. Mama płacze, pielęgniarki milczą. WSZYSTKO WIEM!!!! "NIESTETY!"-słyszę od jednej pielęgniarki....no i co KONIEC! po wszystkim...co się później okazało "błąd lekarzy".
Kolejne 2 tygodnie upływają pod znakiem niepamięci...alkohol i leki uspokajające robią swoje..pogrzeb był straszny, a jeszcze straszniejszy powrót do warszawskiego mieszkania i spakowanie wszystkich Jego rzeczy...a potem mieszkanie w tym miejscu bez niego!! wszystko pachniało Jego zapachem! wszystko kojarzyło się z nim...
...samotność...smutek...
tak mijały tygodnie, musiałam się wyprowadzić bo bym chyba zwariowała...w końcu trafiłam do jednego z warszawskich akademików i trafiłam na Niego- A.
Strzała amora walnęła mnie od razu. Wszedł do pokoju z gitarą a ja zwariowałam!!!
Pół roku po śmierci "tego jedynego" nagle zjawia się On!
nieustające poczucie winy, czy warto czy nie warto...ale ja się zakochałam od pierwszego wejrzenia!!!
A. - mężczyzna mojego życia! ale dlaczego to takie trudne! kocham Go każdą cząstką swojego ciała! Tylko dlaczego Go zdradziłam?? przez głupotę-nie doceniałam tego co miałam pod ręką! dopiero jak zabujałam się w innym zrozumiałam, że nie tędy droga... przez długi czas nie mogłam sobie poradzić ze swoimi myślami..co ja najlepszego zrobiłam-Boże jaka ja Głupia byłam!!!!
no i historia udowodniła że lubi się powtarzać... A. spotkał tę która mu zaimponowała i w której się zabujał...
obudziło to we mnie najgorsze instynkty! poczułam jak ziemia obsuwa się spod moich nóg!! całe moje życie się skończyło, jedyna myśl- chcę żeby to wszytko się skończyło!! najlepiej żeby A. zniknął z mojego życia razem ze wszystkimi wspomnieniami!!
I teraz pytanie czy on czuł to samo?? Bo ja się czuję podle za to co mu zrobiłam 2 lata temu i za to on mi zrobił teraz!
Nie chcę oceniać ani zwalać winy na nikogo, nie chcę się licytować kto co czuje mocniej i kto cierpi mocniej---co z tego wynika?? Czy nie byliśmy za młodzi? Czy nie za szybko się związaliśmy??
konfrontacja rozumu i uczuć wywołuję straszny mętlik!! dlaczego jest tak trudno?? nikt nie obiecywał że będzie łatwo, ale dlaczego jest aż tak trudno?? Jak sobie z tym wszystkim poradzić??
Do tego A. powiedział że to skończone, a ja odkrywam ze pisze do niej żeby przysłała mu jedną z piosenek, którą śpiewała...bo poprawia mu humor! Prosty rachunek- nie wszystko jest skończone, kłamstwa za kłamstwem...to kim ja dla A. jestem?? Czy to jest zemsta? nie rozumiem tego! Co ja mu zrobiłam takiego że mści się tak długo??
Nie mam sił...nie mam sił żyć!!